– Barbara przyjechała tu, żeby wynająć dom dla mojego
dziadka. Chce przyjechać do Vermontu w sierpniu i prosił ją, żeby nie mówiła o tym mamie. Chciał wszystko najpierw zorganizować, zanim jej o tym powie. – Dlaczego? – Nie wiem. On już taki jest. To chyba miała być niespodzianka. – Jak ta Barbara ma na nazwisko? – Barbara Allen. Osobista sekretarka dziadka. Pracowała u niego od zawsze, jeszcze zanim ty mu ocaliłeś życie. A więc z punktu widzenia Madison Barbara była ważniejsza od niego. Sebastian poczuł się rozbawiony. Widział jednak, że lęk w jej oczach jest prawdziwy. Nie bała się o siebie, lecz o kobietę, której obiecała dyskrecję. Ta mieszanka dobroci i lojalności bardziej przypominała Lucy, niż dziewczyna byłaby skłonna przyznać. – Parę dni temu przypadkiem ją spotkałam – ciągnęła Madison – i prosiła mnie, żebym nikomu o tym nie mówiła. – Madison, posłuchaj mnie uważnie. Barbara Allen nie straci pracy tylko dlatego, że spotkałaś ją, gdy w pobliżu waszej posiadłości szukała letniego domu dla twojego dziadka. Co więcej, ona dobrze o tym wie. – A w takim razie, pomyślał, świadomie manipuluje piętnastoletnim dzieckiem. Dlaczego? Dziewczyna skinęła głową, nie spuszczając z niego niebieskich oczu. Wcale się go nie bała, tak samo jak cała jej cholerna rodzinka. Widocznie wyszedł z wprawy. Kiedyś ludzie drżeli na jego widok. – Coś jeszcze? – zapytała ironicznie. – To wszystko. Teraz możesz wrócić do domu i opowiedzieć wszystko mamie. Mruknęła pod nosem coś, co do złudzenia przypominało Sebastianowi przekleństwo, ale przecież miała zaledwie piętnaście lat i nie powinna znać wulgaryzmów, więc puścił to mimo uszu. Potem dodała ze złością, że cieszy się z jego upadku do wodospadu. Powtórzyła to jeszcze raz, głośniej, czekając na jego reakcję, ale nie doczekała się żadnej. Sebastian wiedział, że na jej miejscu też byłby wściekły. Lucy czekała na córkę w drzwiach. Była blada, przestraszona i tak zła, że nie mogła wykrztusić ani słowa. Wskazała tylko na sufit i wychrypiała: – Na górę. – Mamo, zaraz ci wszystko wyjaśnię. Ja... Lucy podniosła rękę, ucinając wszelką dyskusję. Madison pobiegła po schodach, głośno tupiąc. Sebastian usiadł przy stole, ciężko dysząc. Potrzebował kawy i śniadania oraz co najmniej jeszcze jednego dnia odpoczynku. – Jeśli cię to uspokoi, nie chodziło o chłopaka. – A o kogo? – zapytała już bardziej spokojnym tonem. – Odwiedziła kobietę o nazwisku Barbara Allen. Wynajęła na sierpień dom dla twojego teścia. Chce tu przyjechać na urlop. Znasz ją? Pokiwała głową. – Cholerny Jack. Zawsze wszystko musi robić w tajemnicy. Mówi, że lubi niespodzianki i chce uniknąć rozgłosu. Chyba mu się wydaje, że jest prezydentem.