odpowiedź Lizzie, pełna udręki i poczucia winy, ale
zdecydowana. Jak mogła odpowiedzieć inaczej, skoro znała swego ukochanego synka? Ta choroba nie była Jackiem. To jakiś intruz, napastnik, wróg odbiera mu dystrofinę, kluczowe białko komórek mięśniowych, podstępnie ukrywając i więżąc prawdziwego Jacka Wade'a, dzielnego, urodziwego, energicznego chłopca o silnych kończynach. Kończyny mu wprawdzie słabną, ale choroba nie pozbawiła go jeszcze żadnej z tych zalet, a nade wszystko pozostawiła nietknięte jego poczucie humoru i inteligencję. Oraz uśmiech, który tak bardzo zjednywał mu serca całej rodziny. Tylko, dobry Boże, co będzie dalej? Operacje, terapie, ból, otępiające znużenie, gorycz, jakiej żaden pełnosprawny człowiek nie potrafi sobie wyobrazić. Konieczność ope-racji kręgosłupa. Koszmar walki o oddychanie, wreszcie tracheotomia, pielęgniarki do odsysania i płukania rurek, do karmienia i mycia... - Jeszcze jest czas - przypominał Christopher Lizzie. - Nie myśl o tym, patrz na niego teraz. - Ściskał ją lekko za rękę, wskazując wzrokiem synka, a ona przyznawała mu rację, bo Jack właśnie grał w coś z Edwardem albo głaskał Sophie po włosach (co uwielbiał), albo czytał „Harry'ego Pottera", oglądał film, słuchał płyty czy po prostu odrabiał lekcje. Jeszcze nie, Boże, proszę... Nigdy. - Jesteś jakaś nieswoja. Oto cały Jack Wade, któremu w żaden sposób nie da się zamydlić oczu. Więc, Lizzie Piper, lepiej weź się w garść. - Trochę boli mnie głowa - skłamała. - Nic wielkiego. - Na pewno? - Na pewno. - I dalej przygotowywała toad-in-thehóle. - Tylko mnóstwo bisto poproszę. - Ależ proszę, panie Gourmet. - Lizzie uśmiechnęła się i po krótkim milczeniu zapytała: - Czy naprawdę podoba ci się ten pomysł wspólnego wyjazdu? - Jasne - błysnął uśmiechem chłopiec. - Na pewno będzie super. - Zawahał się lekko. - Czy dlatego masz taką minę, mamo? Bo się martwisz o mnie, o tę podróż i w ogóle? Lizzie uchwyciła się tego pretekstu. - Chyba tak. Troszeczkę. - Naprawdę nie ma powodu. Przecież tatuś wszystkim się zajmie. Uśmiechnęła się i odwróciła do kuchni. Przez chwilę próbowała sobie przypomnieć, kiedy zaczął nazywać ją „mamą" zamiast jak dawniej „mamusią". - Oczywiście. 18 Joanne w trakcie swojej ustawicznej walki o bezpieczeństwo Iriny regularnie rozważała różne opcje, zastanawiając się, czy jednak nie przeoczyła czegoś,