- Tak, tak, ma pan rację. Milordzie, obawiam się, że mój siostrzeniec przez cały czas
drażnił się z panem. On sam chce ożenić się z Rose. Lord Belton zbladł. - Pani żartuje. Fiona przyłożyła dłoń do serca. - Nie umiałabym być tak okrutna. Lucien kilka dni temu poinformował mnie o swojej decyzji, zresztą zgodnej z wolą mojego drogiego męża. Planował dziś ogłosić zaręczyny, w pańskiej obecności, ale w końcu doszedł do wniosku, że ten wieczór powinien należeć wyłącznie do Rose. Ciągnęłaby dalej, ale sądząc po nieobecnym wyrazie jego twarzy, wicehrabia przestał jej słuchać. Po chwili skierował na nią posępne spojrzenie. - Dziękuję, madame - powiedział zduszonym głosem. - Muszę już iść. Proszę pożegnać ode mnie córkę. - Oczywiście, lordzie Belton. I proszę nie mówić Lucienowi, że zepsułam mu żart. Bardzo by się na mnie gniewał. - Pani sekret jest u mnie bezpieczny. Dobranoc. Ruszył przez salę, omijając z daleka Rose i Luciena. Fiona uśmiechnęła się do siebie. Drogi Oscar byłby z niej bardzo zadowolony. 16 Alexandra założyła niebieski kapelusz, przypięła Szekspirowi smycz i ruszyła w dół po schodach za obładowanymi lokajami. Słońce dopiero wstawało nad dachami, gdy wyszła przed dom. Uścisnęła Wimbole'owi dłoń. - Będziemy za panią tęsknić - powiedział kamerdyner, schylił się i po raz ostatni dał terierowi psi smakołyk. - Wszystkiego dobrego, panno Gallant. - Dziękuję, Wimbole. - Przez chwilę się wahała. - Lord Kilcairn jeszcze nie wstał? - spytała w końcu. - Poinformował mnie wczoraj, że dziś rano nie zejdzie, żeby panią pożegnać. - Oczywiście. No tak, postawiła na swoim, więc teraz siedział obrażony na górze albo, co gorsza, spał. Gdyby naprawdę mu na niej zależało, coś by wymyślił, żeby mogła zostać. Zamrugała, odpędzając łzy, wzięła teriera na ręce i wsiadła do karocy. - Podrzuć mnie, Vincencie, do najbliższego przystanku dyliżansu. Nie musisz wieźć mnie do Hampshire. Młody stangret założył czapkę. - Wedle życzenia, panno Lex, ale chętnie zawiózłbym panią na miejsce. Zamknął drzwi i wskoczył na siedzenie woźnicy. Chwilę później pojazd ruszył z turkotem. Alexandra odchyliła głowę na oparcie i rozpłakała się. Prawie całą noc spędziła na użalaniu się nad sobą, ale tylko nabawiła się bólu głowy. Płacz niczego nie zmienił. Zakochała się w mężczyźnie, który nie wierzył w miłość. Nie mogła jednak poślubić kogoś, kto chciał się z nią ożenić tylko dla wygody i żeby zrobić na złość krewniaczkom. Powóz skręcił za róg i chwilę później za następny, Miała nadzieję, że Vincent się nie zgubi, jadąc do celu okrężną drogą. Wcale jej się nie spieszyło, ale wiedziała, że im wcześniej zacznie pracę, tym prędzej zapomni o przystojnym, upartym i nieznośnym Lucienie Balfourze. Parę minut później karoca się zatrzymała. - Jesteśmy na miejscu, panienko - zawołał Vincent. Drzwi się otworzyły, Szekspir zamerdał ogonem i wyskoczył. Alexandra wyjrzała i... zobaczyła znajomy tył Balfour House. - Co... Ciemna tkanina spadła jej na głowę i plecy. Jakiś człowiek chwycił ją w pasie, unieruchomił ramiona i wyciągnął z powozu. Nim zdążyła krzyknąć, duża dłoń zamknęła jej usta. Pies warknął i męski głos, chyba Vincenta, go uci¬szył. Później ktoś przerzucił ją sobie przez ramię i zaczął schodzić w dół po skrzypiących schodach, w dodatku wąskich, bo