drapieżnik - człowiek czy zwierzę - który wywabił chłopca z
bezpiecznego podwórka. - Sądzi pan, że nie poszedł do babci? - zapytał Baxter. - Mógł pójść. Ale równie dobrze mógł pobiec za pieskiem lub kotkiem. Wie pan, jakie są dzieci. - No tak - odparł strapiony policjant. Diaz podszedł do opartego o płot rowerka i kucnął, by uważnie przyjrzeć się ziemi wokół. Potem uniósł głowę i dokładnie rozejrzał się po otoczeniu. Poszukiwacze też często tak robili: próbowali obejrzeć okolicę z poziomu wzroku dziecka; w ten sposób można było dostrzec coś, co przeoczyłby patrzący z góry wysoki, dorosły człowiek. Tajną kryjówkę albo kamień o fascynującym kształcie. - Kręciła się tu masa ludzi - powiedział Diaz, zwracając uwagę na zadeptanie wszystkich śladów. - Ma pan psa tropiącego? an43 135 - Będzie tu za godzinę - trzeba było przyznać Baxterowi, że nie lekceważył Diaza i nie zbywał jego pytań. Ale policjant nie czuł, że musi cokolwiek udowadniać, jego celem było odnalezienie dziecka, nic więcej. Jeśli ten nieznajomy facet mógł mu pomóc, tym lepiej. Diaz chrząknął. Chłopiec zniknął dwie godziny temu. Kolejna godzina na sprowadzenie wyszkolonego psa, naprowadzenie go na właściwy zapach, chwycenie tropu... W sumie minimum cztery godziny Dla chorego dziecka w upale, bez wody - to bardzo dużo. Baxter rzucił okiem na swoje notatki. - No dobrze, Millo, zorganizujmy twoich ludzi. Joann podała mu listę nazwisk, którą dołączył do trzymanych w ręku papierów. Potem wywoływał ludzi dwójkami, odhaczał na kartce i dawał szczegółowe instrukcje. - Wy dwoje: kierujcie się prosto na góry - powiedział do Diaza i Milli. - Pan wygląda mi na dobrego tropiciela, a Milla ma prawdziwy szósty zmysł do szukania dzieci. Może chłopiec rzeczywiście pobiegł za jakimś psem. Podał wszystkim rysopis Maksa: czarne włosy, piwne oczy, biała koszulka Blues Clues, dżinsy, sandałki. Potem wysłał ich w drogę. Oboje szybko i bez słowa ustalili równe tempo, idąc głównie po łysych trawnikach i alejkach, czasem kucając i kładąc się na ziemi, by zaglądać pod samochody, krzaki, zarośla - wszelkie miejsca, gdzie mógł schować się chłopiec. Co kilka metrów Milla wołała głośno Maksa po imieniu, po czym zatrzymywała się na chwilę, nasłuchując. an43 136 Ostry kamień wbił jej się w kolano, a kawałek szkła zaciął dłoń. Zignorowała to tak samo jak upał i gorąco. Skoncentrowała się na szukaniu, wołaniu i nasłuchiwaniu. Nie pamiętała, która to już jej akcja poszukiwawcza, ale za każdym razem przejmowała się i spieszyła dokładnie tak samo. Czyli bardzo. Odeszli już od domu na prawie kilometr, gdy Diaz znalazł ślad dziecka w pyle drogi. Nie mieli pojęcia, czy zostawił go Max, ale to było już coś. Milla kucnęła obok mężczyzny i obejrzała ślad. Mogła go odcisnąć stopa czterolatka, nie było też widać żadnych linii ani wzoru: podeszwa buta była najwyraźniej gładka.